Agu gu gu… tak zaczynają mówić najbardziej elokwentni rodzice (szczególnie mamy) tuż po narodzinach swojego dziecka. Nawet osoby, które z natury są poważne i sztywne, potrafią zrobić z siebie „pajaca,” aby tylko zobaczyć uśmiech, usłyszeć głużenie swojego synka lub córeczki. Na dłuższą metę jednak, komunikacja dla ojca małego dziecka wcale nie jest, jak widzę z autopsji, taka łatwa. Jako facet oczekuję od swoich rozmówców logicznych odpowiedzi. Jaki więc sens ma, z punktu widzenia mężczyzny, gadanie do niemowlaka, skoro ono zacznie odpowiadać „ludzkim głosem” za jakieś 2-3 lata? Poza tym wygłupić się można raz…, ale tak codziennie?
Na szkole rodzenia uczą, że warto zwracać się do swojego dziecka już w okresie prenatalnym. Niemowlę, co prawda, jeszcze długo po urodzeniu nie będzie rozumiało słów, ale podobno już od początku wyczuwa znaczenie komunikatów, szczególnie to, czy jest akceptowane i kochane.
Po tych naukach, kiedy Magda była jeszcze w ciąży, staraliśmy się mówić do Bartka. Nie było to jednak łatwe, bo nasz synek nie chciał za bardzo reagować w brzuchu na zaczepki. Co prawda czasami kopał, ale trudno było stwierdzić czy jest to właśnie reakcja na kierowane do niego monologi. Pewnym rozwiązaniem okazało się głośne czytanie przed zaśnięciem. Dzięki tej formie kontaktu mieliśmy poczucie, że Bartek poznaje nasze głosy, gdyż podczas czytania „do brzucha” kopał częściej 🙂
Po pięciu miesiącach zdobywania doświadczenia w nawiązywaniu kontaktu z własnym dzieckiem, muszę przyznać, że od pierwszych dni próbując mówić do Bartka starałem się budować logiczne zdania, a nie mogłem się przełamać, aby mówić cokolwiek. Teraz mówię nie tyle zdania co sylaby i wyrazy naśladujące dźwięki. Inną, już zaawansowaną metodą (tej techniki uczę się od Magdy) jest prowadzenie konwersacji w dwóch osobach, wymaga to większej kreatywności, bo na zadane pytania dziecku, trzeba sobie samemu odpowiedzieć. Czasami w „pierwszej osobie” występuje np. pluszowy lewek lub żyrafa. Zasada główna się jednak nie zmienia – w tych dialogach staramy się odpowiadać za Bartka. Nasze dziecko jest oczywiście głównym widzem odgrywanych scenek i ogląda je z zainteresowaniem. My za to unikamy frustracji, że dziecko milczy…
Jeszcze niedawno, kiedy liczyłem, że Bartek odpowie na moje zagadywanie, mój syn odwracał się i „mówił” lub śmiał się np. do ściany..,Podobna „ignorancja” dla ojca może być dotkliwa, szczególnie jeśli wcześniej, ambitny tata, wiele poświęcił, aby się przełamać… W takich chwilach patrzę na budowanie relacji z synem jako na długotrwałą inwestycję, w której są wzloty i upadki. Przecież kiedy przyjdzie czas dorastania, aby nie odwoływać się za każdym razem do „władzy rodzicielskiej”, metody dyplomatyczne, czyli właśnie umiejętność komunikowania się, będzie najważniejsza. Już teraz widzę, że przez wspólne wygłupy, moje próby zagadywania, Barek stał mi się bliższy, po prostu czuję, że go lepiej znam.
Drodzy ojcowie, jeśli macie swoje, sprawdzone sposoby na nawiązywanie kontaktu z Waszymi małymi pociechami, podzielcie się nimi w komentarzach, uczmy się od siebie nawzajem 🙂